poniedziałek, 14 lutego 2011

Leader Price, tort i dzikie ludy koczownicze.

Podczas długich przerw rozgrywało się prawdziwe szkolne życie towarzyskie. Zadania domowe przepisywaliśmy rano, a po szkole myśleliśmy o jak najszybszym powrocie do domu. A na dużej przerwie- Wakacje!. Graliśmy w karty albo kosza, kleiliśmy historyjki i nieudolnie podrywaliśmy dziewczęta. Czasami małe piwko, bądź oranżadkę pod sklepem można było zrobić, albo skoczyć do chaty coś przekąsić. Podczas jednej z takich przerw siedziałem z małym Kopruchem na krawężniku w ogrodzie przed szkołą. Na następnej lekcji mieliśmy mieć sprawdzian z fizyki, o którym totalnie zapomnieliśmy. Całkiem dobrze nam szło z tego przedmiot, więc kiepsko by było podłapać dopka albo lichą tróje. Raczyliśmy się pestkami, myśleliśmy w jaki sposób legalnie urwać się z budy i wybrnąć z tej kiepskiej sytuacji, gdy podeszła do nas Magda z naszej klasy. Bardzo ją lubiliśmy, mimo że była mocnym kujonem z samymi piątkami i szóstkami. Zawsze dawała ściągnąć zadanie, czasami uzupełniała nam ćwiczenia i ogólnie nie stwarzała problemów- poza tym wydawało mi się że jest zabujana w młodym Kopruchu. Wiele razy uratowała mnie, Bobera czy innych koleżków od nieuchronnej kapy za brak zadania. Nie pozostawaliśmy jej dłużni. Matka Buraka była przedstawicielką Oriflame czy innego Avalonu, i miała dużo różnych kosmetyków w domu. Często pomagaliśmy mamie Buraka w czynnościach domowych, gdyż nie miała męża . W zamian dawała nam perfumerie. Średnio nas to interesowało, ale dawaliśmy kosmetyki laskom z naszej klasy, a one pomagały w zadaniu. Dobry deal! Magda powiedziała nam że w sobotę ma urodziny, i że z tej okazji chciałaby zaprosić nas dwóch na mała imprezę do jej domu na 17. Idealna sprawa! Uściskaliśmy Madzie, podziękowaliśmy i zapewniliśmy że przyjdziemy. Z tego wszystkiego zapomnieliśmy o tej fizyce, ale hej! Kto by się przejmował duperelami kiedy w głowie siedzi taka zabawowa opcja?

Po urodzinach, około 22 miał nas odebrać mój ojciec. W południe, kilka godzin przed imprezą skoczyłem z Kopruchem do Leader Price'a na naszej dzielnicy. Chcieliśmy kupić sobie jakieś piwka na mała zaprawę przed bibą. Prezent mieliśmy załatwiony od mamy Buraka (wiadomo kosmetyki najlepsze!). Kupiliśmy piwo w pomarańczowej puszce o wdzięcznej nazwie Mega Watt. Smakował jak niezłe gówno, ale miał pod 10% i dobrze kopał, co przy naszych mizernych funduszach było dobrym, ekonomicznym rozwiązaniem. Wypiliśmy po jednym na murku za naszym blokiem, a trzy rozlaliśmy do buteleczek po soku jabłkowym Tarczyn, aby wziąć na urodziny. Mój ojciec kupował w Makro zawsze kilka zgrzewek tych napojów. Musiało to podejrzanie wyglądać kiedy weszliśmy do domu solenizantki z siatką soczków. Starsi ludzie jednak nie mają fantazji, więc mama Magdy nawet nie zwróciła na nie uwagi, powiedziała że musi lecieć i zostawia nas samych. Ja z miejsca przeprowadziłbym kontrolę, gdybym zobaczył takich dwóch herbatników z podejrzanym wyrazem twarzy, ładujących się do mojego domu. No i na pewno nie zostawiałbym ich samych! Nasza kumpela pochodziła z bogatej rodziny, mieszkała w domku jednorodzinnym na obrzeżach dzielki. Niezły wypas taka hawira, dwie toalety, dużo pokoi. Mieli nawet mały basen i garaż. Wręczyliśmy Madzi prezent i złożyliśmy życzenia. W pokoju czekali na nas inni goście, przez te picie browarów przyszliśmy jako ostatni. Ogarnąłem wzrokiem stół z tortem, napojami, słodyczami i przekąskami. Wszystko super sprawa, ale gdzie alkohol? Nawet szampana nie było! Zaraz po oględzinach stołu, rozpocząłem oględziny zebranej ekipy. Prócz Magdy były cztery laski od nas z klasy: Iza, Kaśka, Magda B. zwana przez nas "Matroną" z uwagi na dosyć gruby głos i Jolka. Miłe panny. Prócz nich przy stole siedziały dwie dziewczyny i dwóch gości w sweterkach wyglądających na jakiś ważniaków, mniej więcej w naszym wieku. Magda chodziła na zajęcia plastyczne i byli to jej znajomi z jakiejś szkółki. Przedstawiliśmy się. Laski nazywały się Monika i Ada, a chłopaki to Roland (sic!) i Janusz. "No bez kitu" pomyślałem "Nie ma alkoholu, do tego tych dwóch artystów. Dobrze że wzięliśmy trochę Mega Wattów" Kopruch tez sie chyba głowił nad całą sytuacją, bo popatrzył na mnie wymownie, mrugną okiem i wyszeptał:
- Koko, może pochowali alkohol gdzieś po szafkach w innym pokoju. Czają przed rodziną, wiesz o co chodzi. Zaraz będzie dobrze.
Wiedziałem o co chodzi, ale i tak czarno to widziałem. Minęło pól godziny. Zaśpiewaliśmy "Sto lat", pogadaliśmy, zjedliśmy tort i trochę czipersów, a alkoholu dalej nie było. Już zaczynałem się wiercić na krześle i poszturchiwać Koprucha, gdy Magda przyniosła dużego szampana. No coś się dzieje, nareszcie! I to nie jakiś ruski czy inny Michał Anioł, tylko Cin&Cin oryginał! Nalała każdemu po lampce. Nieokrzesany Koper jednym łykiem wypił swoja porcje, po czym zaczął dopraszać się o więcej. Co za wstyd. Janusz, Rolandzik i laski nieźle musieli sobie o nas pomyśleć. Kopnąłem go pod stołem delikatnie. Nieco zaskoczony Kopruch wywrócił talerz z ciastem wprost na siebie i moje spodnie. Przeprosiłem wszystkich za małe zamieszanie, i wyszedłem do toalety. Kopruch powłóczył za mną z miną urażonej krowy Milki. Oporządzenie ubrań zajęło nam chwile, ale postanowiliśmy przy okazji osuszyć kilka buteleczek "soczku". W sumie nie było tego dużo, ale Mega Watt bywał zdradliwy i jak wcześniej wspominałem, kopał srogo. W pokoju reszta zaczęła grać w Twistera- no wiecie tą grę z kolorami. Grałem w to kiedyś na obozie. Fajna zabawa,  tylko nie po tych piwkach. Przewróciłem się zaraz na początku rozgrywki, Kopruch identycznie. Postanowiłem zagadać coś do chłopaków, podszedłem do Rolanda i nawijam:
- Idziecie się przejść trochę, rozprostować kości?- Zrobiłem szelmowski uśmiech. - Wypijemy jakieś piwko, mamy Heinekeny.

Goście troszkę zdezorientowani popatrzyli po sobie jak Mann po Maternym, ale poszli z nami. Wyszliśmy przed dom do ogródka. W gruncie rzeczy dobre to były chłopaki, tylko trochę nie kumaci. Janusz jak pił Mega Watta to miał świeczki w oczach, i cały czas pytał się czy to na pewno Heineken. Zapewniliśmy że to czysty Heniek, tylko przelany dla niepoznaki. Wypiliśmy wszystko, po czym dziarskim krokiem wróciliśmy do domu do lasek. Kopruch gdzieś zaginął po drodze, wydawało mi się że poszedł do toalety. Rozsiedlismy się w pokój. Zacząłem gadać z dziewczynami, jakieś żarciki i pierdoły opowiadałem. Roland z Januszem siedzieli cicho, chyba bali się odezwać po tym alkoholu. Zacząłem opowiadać dowcipy, zaproponowałem grę w Kuku na kary. Chciałem rozkręcić jakoś imprezę. Wtem nagle do pokoju wpadła jakaś postać, zaczęła wrzeszczeć i rzucać się po pomieszczeniu. Dziewczyny piszczały wystraszone. Stwór odziany był w jakąś skórę egzotycznego zwierzęcia, na głowie miał maskę dzikich ludów koczowniczych, a w reku włócznie. Od razu poznałem Kopera i jego stylówe. Mój ziomek postanowił zrobić wszystkim niespodziankę, znalazł te skóry i rekwizyty w gabinecie ojca solenizantki. Niestety, nie poznała go Matrona czyli Magda B. Matrona nie była lękliwa i nieopanowaną dziewczyną, tak więc zareagowała szybko i stanowczo. Wzięła stojącą w pobliżu butelkę po Cin&Cin, wykonała zamach i Traaach! rozbiła całą na głowie Kopera! To był strzał! Koper zatoczył się, wykonał pół piruet i upadł na ziemie. Dobrze że miał tą skórę, która trochę amortyzowała. uderzenie. Wszyscy podbiegli do nie żywego Kopera, ściągnąłem mu maskę. Dziewczyny zaczęły piszczeć, a Matrona powtarzała " O rany, zabiłam go! Krzysiek wstawaj!".. Koper ledwo żywy mruczał coś pod nosem i wykonywał dziwaczne ruchy sponiewieranego żołnierza. Na jego czole zaczął formować się pokaźnych rozmiarów guz. Juz mieliśmy dzwonić po pogotowie, kiedy w drzwiach pokoju pojawiła się mama Magdy solenizantki. Czym prędzej załadowała Kopera do samochodu i odjechała do szpitala.

Mały Koper doznał lekkiego wstrząsu mózgu, poleżał dwa dni w szpitalu i po tygodniu wrócił do szkoły. Po tej nie miłej historii poczuł wielki wstręt do dzikich plemion i w ogóle całej geografii. Dosyć niechętnie reagował też na Matronę, która poczuwając się do winy przyniosła mu Mercci i 2 kg pomarańczy na oddział. Kiedy odwiedziliśmy Kopera większą watahą, to mieliśmy niezła przygodę w szpitalu, ale o niej napisze innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz