niedziela, 20 lutego 2011

Ucieczka z chaty część pierwsza

Mieszkałem na parterze w 10 piętrowym bloku. Zawsze mogłem wyskoczyć przez okno na dwór jak ktoś zawołał, i tez wskoczyć na szybko do chaty. Z drugiej strony, moja mama trochę bała się wywieszać pranie na balkonie bo nie mieliśmy tych kratek. Kiedyś nawet ktoś nam zawinął jakiś obrus czy poszwę. Tak więc parter miał swoje plusy i minusy, przy czym ja widziałem tylko te plusy, nie bardzo mnie interesował jakiś zaginiony obrus. Właśnie przez takie położenie mojego mieszkania, przytrafiła mi się niecodzienna sytuacja. Pewnego kwietniowego wieczoru siedziałem sam w domu, słuchałem muzyki i czytałem książkę. Mama poszła na wywiadówkę, a ojciec z bratem pojechali odwiedzić familie na wsi. Sielanka. Wtem zadzwonił domofon, wyrywając mnie z błogiego stanu. To Burak wpadł, żeby pomóc mu w angielskim i przepisać zaległe notatki. Przyniósł ze sobą też jakiś film gangsterski. Z nauki nic nie wyszło, ale za to pogadaliśmy i obejrzeliśmy kawałek dobrego kina. Burak miał powoli zbierać się do wyjścia, gdy usłyszeliśmy jakieś trzaski, dziwne hałasy i głośne stękanie dochodzące zza okna. Oho, pomyślałem, ktoś nam wbił na balkon podkraść mamine poszewki i prześcieradła. Lekko przestraszeni, ubraliśmy buty i otworzyliśmy drzwi na zewnątrz.
- Ehhh kurdesz mać- usłyszeliśmy męski, skrzekliwy głos- Pinda nie wpuści mnie, ufff. Za jakie grzechy... wyrzucili mnie. Co za badziewie, co Ci ludzie wieszają.

Głos, jakby znajomy, dochodził ze strony leżącej na balkonie postaci. Osobnik ów zawinął się nieszczęśliwie w wiszące na sznurach pranie, wierzgał jak rumak Winnetou i mocował się ze zdradliwą tkaniną. Klną przy tym nie miłosiernie, wzywał wszystkich świętych i niebiosa na ratunek. Gość musiał zauważyć naszą obecność, gdyż zaczął prosić o pomoc. Po uwolnieniu, okazało się że mężczyzną był mój sąsiad pan Józef Rycel- Czeczotka. Mieszkał na siódmym pietrze, nad nami w pionie. Od razu poczuliśmy silny odór alkoholu, nieodłącznie związany z tym człowiekiem. Pan Józef zajmował się zbieractwem surowców wtórnych, i innego dziadostwa. Lubił przepijać zarobiony hajs, a potem awanturować się po nocach, śpiewać zakazane piosenki przy dźwiękach zdezelowanego akordeonu  i zasypiać pod blokiem. Tylko skąd on się wziął na moim balkonie? Pan Józef wytłumaczył bełkotliwie, że żona wyrzuciła go z mieszkania, zgubił klucze i zamierza wejść do swojego domu przez okno. Zdeterminowany postanowił wdrapywać się balkonami na swoje piętro. Równie ciekawy jak poroniony i niebezpieczny pomysł.. Zaczęliśmy przekonywać pana Rycel-Czeczotkę, że ten plan nie ma prawa się powieść. Pijak- desperat nie robił sobie jednak nic z naszych uwag, co więcej zaczął niezdarnie wdrapywać się na poręcz balkonu. Podbiegliśmy do niego w celu zatrzymania, i dalszej perswazji. Złapałem go za rękaw, lecz on wyrwał się, tracąc przy tym równowagę. W ułamku sekundy spadł jak kamień z balkonu. Parter nie był wysoki (max 2 metry), ale pan Józef leżał na ziemi i się nie ruszał. Nie dobrze to wyglądało. Wystraszyliśmy się okropnie, szepnąłem do Buraka przejęty:
- Stary, chyba zabiliśmy typa. Przewalone, chodź sprawdzimy go.

Zeskoczyliśmy szybko do niego. Pan Józef na szczęście żył, a Burak przekonał się o tym wyjątkowo boleśnie. Podczas oględzin ciała, ja sprawdzałem kończyny i kręgosłup ofiary, a Burak przystawił ucho do twarzy pana Józefa, w celu zbadania oddechu. Wtem pan Józef wyprężył się jak dziki kot, zaryczał,  odepchnął Buraka i sprintem pobiegł gdzieś w egipskie ciemności osiedla. Szkoda że nie mierzyłem mu czasu, bo biegł jak z motorynką w dupie. Burak masował głowę, ciężko gramoląc się z ziemi. Wróciliśmy przez balkon do domu. Usiedliśmy na kanapie, by trochę odpocząć i uspokoić się. Nie zdarzyliśmy dojść do siebie, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Pewnie  mama. W wizjerze jednak ukazała mi się udekorowana papilotami głowa mojej podstarzałej sąsiadki z naprzeciwka, pani Renaty Przybor. Bardzo nieciekawa persona, konfident i społeczniak pierwszej kategorii. Miałem przez nią w życiu wiele nie przyjemności. Wystarczyło chwile posiedzieć na korytarzu, pogadać a ta jędza już wychodziła i donosiła rodzicom. Że niby demolujemy klatkę, pijemy alkohol i przeklinamy. No dobra trochę podpijalismy i klneliśmy, ale wszystko w granicach przyzwoitości. Ciekawe czego chce ode mnie ten pterodaktyl, pomyślałem. Nie otwieram, pomyślałem, niech spływa. Kapuś jednak nie spłynął, tylko zaskrzeczał przez drzwi:
- Wiem że tam jesteście. Wszystko widziałam, chcieliście okraść pana Czeczotkę, chuligany. Kamil, gdzie są rodzice?.
Piękna sytuacja. Pijany menel wlazł mi na balkon, poturbował Burak, a teraz ta sroka chce mnie wkręcić w podejrzaną akcje. Jak wybrnąć z takiej lichej sytuacji? Burak kiwnął na mnie żebym wrócił do pokoju. Powiedział ściszonym tonem:
- Koko, mam plan, wydupiamy. Mamy przewalone z tym alkoholicznym dziadem kalwaryjskim i tą zmierzłą babą. W dodatku słabo stoję w szkole z ocenami, matka mnie wykończy karami i szlabanami jak się dowie. Nawiejmy na 2 góra 3 dni z domostwa. Potem wrócimy na luzaku. Rodzice będą się cieszyć że jesteśmy cali i zdrowi, zapomną o tej akcji. Zadzwoń do Bobera, może dobije do nas.
Ale wykminilismy! Zadzwoniłem, wytłumaczyłem Bober naszą sytuacje a on wszedł w to bez zająknięcia. Nie dziwie mu się gdyż słabo radził sobie ze szkołą. Ojciec obiecał że kupi mu komputer jak będzie miał dobre oceny, ale Bober opornie przyjmował ciężkie pulpety wiedzy. Spotkaliśmy się za 10 minut pod blokiem z tyłu, aby obgadać plan działania. Bober przyniósł jakąś podejrzaną walizkę.
- Mam koce i śpiwór- Powiedział konspiracyjnie- Idziemy na dwie nocki do starego hotelu. Koko weź z chaty jakieś ciepłe ciuchy dla siebie i Buraka. Przyda się też coś do wszamania.
Stary hotel to był opuszczony budynek znajdujący się na naszej dzielnicy. Ten czteropiętrowy przeznaczony do rozbiórki duży blok był rzeczywiście kiedyś hotelem. Służył miejscowej młodzieży za miejsce schadzek i zabaw. Za dnia hasały tam młode dzieciaki, grali w chowanego czy inne zabawy. Wieczorami przychodziliśmy my na dyskusje i małe pijanstewka, W dobrym tonie było też zapraszanie na romantyczne, tajemnicze randki dziewczyn do tego przybytku. Bezdomni pokazywali się tam rzadko, i dobrze bo tylko by stwarzali nieprzyjemności. Aktualnie: Hotel wyburzono i stoją tam  TBSy, ale ta miejscówa na zawsze pozostanie w moim sercu.

Zabrałem z domu potrzebne rzeczy, w tym jeszcze latarkę i scyzoryk. Burak miał kilka zetów, ja z Boberem też. Czuliśmy się świetnie, wiosenny wiatr delikatnie orzeźwiał nasze podjarane twarze i śpiewał nam dobrą kozacką nutę. Ruszyliśmy w kierunku starego hotelu. Może to trochę dziwne i głupie, ale ej dziewczyno, ej chłopaku- uwielbialiśmy takie chryje!.



Niedługo dalszy ciąg opowiadania...

1 komentarz:

  1. TO TEN STARY HOTEL NA JASNEJ ... ? JAK BYŁAM MŁODA TO MYSLALAM, ZE TAM STRASZY ...

    OdpowiedzUsuń