poniedziałek, 7 lutego 2011

Faja wodna, Cavalier i bierzmoteka.

Idąc za ciosem, chciałbym przytoczyć kolejną opowiastkę z dobrym winem w tle. Bierzmowanie było mniej oficjalnym zwieńczeniem etapu gimnazjalnego. Na lekcje przygotowawcze do tego sekciarskiego procederu, chodziliśmy do przykościelnych salek. Raz czy dwa razy w tygodniu zbieraliśmy się  większą watahą pod trzepakiem i ruszaliśmy w kierunku kościoła. Czasami doszliśmy, częściej jednak woleliśmy pograć w kosza czy posiedzieć na lotnisku. No bo kto by chciał siedzieć i zamulać na tych spotkaniach? Zero ciekawych rzeczy, tylko same smęty. Nie wiem po co uczyłem się 5 przykazań kościelnych albo jakiś aktów wiary- dziś z tego nic nie pamiętam. Księża sami sobie strzelają bramkę tym świętojebliwym przynudzaniem, daje im jeszcze 50 lat i kościół zginie śmiercią naturalną. Dobra, nie moja sprawa, i nie o tym miałem pisać.  Ksiądz Edward (głównodowodzący inkwizytor bierzmowania) po jakimś czasie miał nasza załogę na oku. Mnie szczególnie, a to za sprawą mojej matki która rozegrała nietęgą akcje. Świrowałem wówczas do takiej Weroniki z równoległej klasy. Ona też mnie lubiła, więc spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Zamiast na bierzmowane przygotowania, poszliśmy do niej na chatę na film. Jej rodzice wracali późno z pracy, a wyszła wtedy 2 część American Pie i musieliśmy to obejrzeć. Mój kumpel Filip (rozgarnięty gość) zrobił taka małą fajkę wodną z solniczki i rurek z junkersu. Podarował mi ten kapitalny gadżet. Zorganizowałem do tego trochę samosiejki od starszego kuzyna. Wraz z kolegą sadzili na działkach trawę, i potem paliło to całe osiedle. Bardzo słaba, ale świetne w smaku i zapachu. Więc pykaliśmy sobie z Weroniką z fajki, woda bulgotała, film leciał, gadaliśmy o marzeniach. To była jedna z bardziej romantycznych chwil w moim życiu. Bez przesadnego migdalenia, trochę się pościskaliśmy, na dużym luzie. Mimo, że kiedyś byliśmy mniej poważni i trochę głupi, to jednak fajniejsi niż teraz. Pobyt u Wery trochę mi się przedłużył. Miałem być w domu zaraz po kościele- czyli o 17, a przyszedłem przed 22. Mama w między czasie zadzwoniła do księdza, żeby zapytać czy w ogóle dotarłem na spotkanie. Ksiądz Edward bardzo rad był z tej rozmowy, potwierdził nieobecność, omówił przy okazji inne zaniedbania i nasze karygodne zachowanie. Moja mama to dosyć wierząca kobieta, więc mocno się tym przejęła. W sumie to nawet lepiej, bo zamiast wydzierać się o to, że łażę gdzieś po nocach, to kazała mi się uczyć tego materiału na bierzmowanie.

Sfinalizowaliśmy w bólach te nauki i przystąpiliśmy z chłopakami do sakramentu bierzmowania. Ksiądz Edward, mimo że był zgredem, to nie do końca sztywnym i na swoją zgubę zorganizował dyskotekę dla bierzmowańców, czyli wszystkich 3 klas z naszego gimnazjum. Cała impreza odbyła się w największej z tych przykościelnych sal. Przed bierzmoteką ustawiliśmy się z chłopakami na lotnisku, na takim starym placyku treningowym. Wcześniej w biedronce zaopatrzyliśmy się w czerwoną oranżadę Vivat, i nie mniej czerwone wino Cavalier w kartonikach. Majowe słońce delikatnie grzało, uspakajając nasz temperament. Azja, Bober, Maniek, Mały Koper i ja patrzyliśmy na horyzont i popijaliśmy tego pożywnego mixa. Lotnisko w Gliwicach to świetna miejscówka do takiego relaksu, opalania i rozkmin o sensie istnienia. Chcieliśmy tak trwać choćby 1000 lat, jak to śpiewał Krzysiek Krawczyk. Słodką sielankę przerwał Maniek, powiedział że pora już zawijać na bieżmoteke. Czil, czilem ale potańczyć i powatażkować też trzeba. Została nam jeszcze cała 2 litrowa butelka wina zmieszanego z oranżadą. Postanowiliśmy ją wziąć na zabawę, mogło się przydać. Lekko podpici, ochoczo ruszyliśmy do kościoła. Po drodze spotkaliśmy Nowego i Młynka z 3J, którym babka w monopolowym nie chciała sprzedać browarów. Azja napiął się i mocnym "niby-basem" rzekł do nich:
 - Dawajcie hajs, ja wam kupię. Wyglądam na starszego, co najmniej 20 latka.- Wziął klepaki od Nowego i wszedł pewnym krokiem do sklepu. Chyba nie muszę pisać, że Azja wcale nie wyglądał na dwudziestolatka, ha ha ledwo zgolił pierwszego wąsa pod nosem, a głos miał jeszcze w fazie przedmutacyjnej. Po chwili wyszedł ze sklepu, bez piwa ale za to zataczając się z mocno niewyraźna miną.
- Nowy, nie kupie Ci tego alkoholu- czknął potężnie i dodał:- Mną zaczęło sponiewierać
Resztą też zaczęło mocno kręcić , więc olaliśmy zakupy i zaproponowaliśmy Nowemu i Młynkowi skosztowanie naszego mixu. Wypiliśmy tą butelkę w drodze na dyskotekę, ostatnie łyki spiliśmy dosłownie przed drzwiami do sali.

A co się działo w tym kościele... byłem porobiony, ale pamiętam jak dziś. Na sali panował półmrok, oświetlany tylko jakimiś biednymi stroboskopami czy czymś takim. Ksiądz pożyczył ten system od nas ze szkoły. Zebrały się już wszystkie klasy, połowa tańczyła, reszta jadła ciasteczka i gadała,  a w tle leciała "Helenka" D-Bomb. Zawsze zastanawiał mnie fenomen tego kawałka- Był mega prostacki, ale przy tym idealny do harców i baletów. Większość chłopaków chyba tez coś piła wcześniej, bo wyglądali niewyraźnie, ale nader wesoło. Dziewczyny za to prezentowały się przepięknie! Od razu podbiliśmy i zaczęliśmy bujake. Szły dobre numery- trochę szybkich, trochę wolnych. W pewnym momencie poleciał jakiś kawałek-klasyk takich biesiad chyba Barbie girl czy coś. Ksiądz Edward, który cały czas chodził po parkiecie i nadzorował zabawę, chwycił od tyłu najbliższa dziewczynę (Ankę od nas z klasy) za biodra i zaczął wesoło hasać wokół sali. Chciał zrobić znaną figurę "podstawówe" zabaw zwaną pociąg, ale nikt się nie dołączył do niego, prócz przymuszonej nieszczęsnej dziewoji. Zrobili tak kilkanaście kółek sami, przy czym Edward krzyczał "Robimy pociąg! Haha! Zapraszam", a Anka próbowała się wyrwać przerażona. W końcu katecheta pokapował się, że coś nie gra, nikt nie tańczy z nimi i klecha robi z siebie idiotę. Eksplodowałem śmiechem! Maniek jak to zobaczył przewrócił się na stół z ciasteczkami, napojami i "dzidżejką". Wszystko spadło na ziemie, wieża, głośniki i słodkości. No i oczywiście Maniek na koniec- swoista wisienka na torcie. Doprawdy piękny był ten upadek, i jeszcze efekt gdy momentalnie ucichła muzyka. Ktoś zapalił światło, wokół Mańka zebrała się spora grupka. Nasz ksiądz od razu podbiegł do naszego ziomka,  podniósł go i pytał się czy nic mu nie jest. Maniek wybełkotał :
- Proszę księdza, piękny pociąg ksiądz uformował, ale proszę tego więcej nie robić.
Katecheta wyczuł woń Cavaliera bijącą od Mańka. Omiótł czujnym okiem całą sale. Jak pisałem wcześniej, światło było zapalone, więc jak na dłoni widział te opite twarze. Jakby tego było mało, z kąta usłyszeliśmy jakieś chrząkanie czy mlaskanie, patrzę a to Młynek zamroczony wymiotuje do kosza na śmieci. Kiedy skończył, odwrócił nonszalanckim ruchem panicza głowę i wymruczał w stronę księdza:
- Najmocniej przepraszam, już wszystko ok. Zaszkodziły mi te ciasteczka. Wracam do zabawy.

Do zabawy nie wrócił jednak nikt, gdyż bierzmoteka gwałtownie zakończyła swój żywot wraz z tymi incydentami. Ksiądz Edward zrobił specjalne zebranie z rodzicami nietrzeźwych uczniów. Upiekło mi się- trzymałem się w miarę prosto na nogach, poza tym Weronika i Baśka trochę mi pomogły. Przed finałową akcją w wykonaniu Mańka i Młynka, wyszły ze mną na zewnątrz na mały spacer, więc mogłem się przewietrzyć i ochłonąć. Niestety, więcej bierzmotek już nie zorganizowano, a Maniek uzyskał nową ksywę. Kawalier.

2 komentarze:

  1. hahaha kawał wspomnień mi odświeżyłeś, pamiętam tą faję jakbym ją zrobił wczoraj, jak jeszcze dobrze pamiętam mama ci ją skonfiskowała potem czy jakoś tak ;D pozdro Kokos!

    OdpowiedzUsuń
  2. My też piłyśmy na lotnisku przed bierzmoteką... To był chyba "goliat" :)

    OdpowiedzUsuń