poniedziałek, 31 stycznia 2011

Pożar i Sylwester w piwnicy

Kluby piwniczne to częste zjawisko na mapie polskich osiedli i blokowisk. Każda szanująca się paczka dzieciaków powinna taką miejscówkę posiadać. Człowiek pozbawiony ciągłego rodzicielskiego dozoru mógł spokojnie pogadać, pograć w karty, poćwiczyć czy nawet wypić browara. Pierwszy klub zrobiliśmy w piwnicy w bloku Buraka jak mieliśmy po 14 lat. Była tam taka stara suszarnia, mała ale całkiem przytulna. Matka Buraka spotykała się z jakimś gościem ze spółdzielni. Burak wyśmienicie wykorzystał tą znajomość i załatwił klucze do tej suszarni. Ja skombinowałem dwa fotele, Bober starą, rzeźbioną ławę po babci. Azja przyniósł wersalkę z garażu, zainstalowaliśmy drążek i już mieliśmy idealne miejsce spotkań. Jako, że mieszkaliśmy w różnych blokach, to nie zamykaliśmy na klucz naszego przybytku. To był nasz błąd, bo po kilku dniach wprowadził się tam chwilowo bezdomny  pan Pieczara, sąsiad Buraka. Pan Pieczara był około 40- letnim, pozytywnie nastawionym do alkoholu mężczyzną. Popadał w konflikty ze swoją zoną, niejaką Mariolą, przez co często nie miał gdzie się podziać. Nasza suszarnia była dla niego azylem. Średnio nam to odpowiadało, musieliśmy jak najszybciej pozbyć się tego wątpliwej reputacji współlokatora. Pieczara jednak wykurzył się sam. Podczas suto zakrapianej imprezy, która urządził w piwnicy wraz z kamratem, przypadkowo podpalił wersalkę. Przyjechała straż pożarna, szybko ugasiła mały pożar. Pijani piromani nigdy nie przyznali się do swojego wybryku i wszystko poszło na nas. Burak dostał taka karę od matki, że głowa mała.

Drugi klub zrobiłem z Boberem i resztą chłopaków w naszym bloku. Ojciec Bobera wystosował odpowiednie pismo do spółdzielni, my przeszliśmy się po bloku i zebraliśmy podpisy od mieszkańców. Spółdzielnia przydzieliła nam lokum, po wcześniejszych deklaracjach ze strony naszych rodziców, że biorą pełną odpowiedzialność. No to był KLUB! Dosyć duże pomieszczenie gospodarcze (tez po jakiejś pralni czy suszarni), które razem posprzątaliśmy i urządziliśmy. Swoistym otwarciem klubu miała być impreza sylwestrowa. Zaprosiliśmy nawet dziewczyny (trochę nam pomagały ze sprzątaniem)- tak więc byłem Ja, Bober, Azja, Burak, Mały i Duży Kopruch plus Aga, Doma i Kaśka z naszego bloku. Każdy z nas kupił sobie po dwa piwka, napoje i przekąski przynieśliśmy z domu. Młody Kopruch załatwił wieże i kasety z dobra nutą. Naprawdę szampańska zabawa się szykowała. Wystartowaliśmy około godziny 18. Mieszkałem na parterze, tak więc kontrolował nas mój ojciec. U nas w domu też była impreza, zeszło się trochę ludzi, w tym rodzice Bobera. Mój tata to dosyć zabawowy człowiek, zwyczajnie zapomniał o naszym piwnicznym istnieniu.  Skupił się na tańcach i odwiedził nas tylko raz, na samym początku. Alkohol wypiliśmy dosyć szybko, około 20 już mieliśmy puste butelki. Troszkę nam zaszumiało w głowach, ale i tak było to stanowczo za mało. Zaczęliśmy kombinować co zrobić w tak kiepskiej sytuacji. Nagle Duzy Kopruch krzyknął:

- Już! Wiem, co zrobimy! Chodźcie za mną!

Zaprowadził nas pod piwnicę numer 7. Piwnica należała do pana Skargi, który mieszkał nade mną na pierwszym piętrze. Pan Skarga przypominał Gerarda Depardieu, więc nazywaliśmy go z bratem "Monte Christo". Duży Kopruch wskazał na szeroką szparę między drzwiami a sufitem. Po krótkich oględzinach zauważyliśmy tam blask jakiś flaszek. Kopruch to jednak spostrzegawcze zwierze! Wziąłem Buraka na barana, a on wyciągnął pierwszą z brzegu butelkę. Była 2 litrowa, pełna czerwonego wina i opatrzona naklejką z napisem "1995". Po chwili staliśmy się posiadaczami 3 takich butelek. Mieliśmy trochę cykora i dylemat moralny, czy tak buchnąć ten alkohol. Szybko postanowiliśmy, że po sylwestrze kupimy wina w monopolowym i przelejemy do pustych butelek. Monte Christo się nie pozna, i będzie OK. Wino smakowało doprawdy wybornie. Po wypiciu niecałych 2 butelek byliśmy już nieźle wstawieni. Ostatnia butelka już nas dobiła- kapa pijacka życia! Bracia Kopruchowie od razu zasnęli, Burak też chylił się ku upadkowi. Dziewczyny piły dużo mniej, więc jakoś się trzymały. W pewnym momencie z wieży poleciał stary hit "It's my life" Dr. Albana. Bober otrząsnął się z zamulenia i zaczął bełkotać, że to kawałek o nim, jego ulubiony i będzie zaraz tańczyć do niego. Jak powiedział tak zrobił, ściągnął  koszulkę i wstał z wersalki. Pijany zataczając się, podrygiwał do muzyki.  Nie namyślając się wiele, poprosiłem Domę do tańca i dołączyliśmy do Bobera. Azja zrobił to samo, rozpoczął swawole z Kaśką. Tym sposobem rozkręciliśmy niezła dyskotekę. Podczas gdy reszta przybijała gwoździa, my wymyślaliśmy coraz to nowsze ruchy. Co jakiś czas któryś z nas się potykał i wywracał, ale miało to swój urok. Jak już pisałem w poprzednich postach, Bober preferował styl ala Stifler z "American Pie". Więc kiedy my wywijaliśmy z laskami, on w tańcu prawił niesmaczne żarty, symulował akt masturbacji i udawał szympansa. Komedia!

Nie fortunnie się złożyło, że pan Skarga w Sylwestra gościł u siebie teściów. Podczas spotkania zaproponował im skosztowanie wina domowej roboty. Podejrzewam, iż chłopina był niedoceniany przez rodziców małżonki, i tym gestem chciał sobie ich ostatecznie zjednać. Zszedł do piwnicy, jednak jego oczom ukazał się smutny widok pustej półki, na której stały jeszcze niedawno wina. Monte Christo łatwo skojarzył brak wina z muzyką, śmiechem i hałasami dochodzącymi z naszego klubu. Facet zdenerwował się nie na żarty. W sumie nawet go nie zauważyliśmy dopiero gdy wyłączył muzykę to doszło do nas,że coś jest nie tak. Skarga omiótł te dantejskie sceny wzrokiem zranionego byka, wskazał na flaszki i zapytał:
- Co to znaczy!? Pytam się jakim prawem to wypiliście! Kto wam pozwolił, gówniarze, wejść do mojej piwnicy!?
- Spokojnie panie Monte Christo - wybełkotałem na wpół pijany, na wpół wystraszony. - My jutro wszystko panu odkupimy.
Pan Skarga zrobił minę jakby ktoś mu nagle w mordę dał. Fuknął, walnął pięścią w stół i krzyknął:
- Jak śmiesz, matole!? Tego już za wiele! Idę do waszych rodziców! - po czym wyszedł z klubu.
Procenty jednak nie pozwalały nam jasno myśleć, tak więc staliśmy (a raczej kiwaliśmy się) znieczuleni dalej w miejscu i patrzyliśmy po sobie zdziwieni. Dziewczyny zaczęły lamentować "O Rajusku, przewalone, co my teraz zrobimy"

Po chwili usłyszeliśmy hałas- ktoś wchodził znowu do piwnicy. Resztkami sił usiedliśmy na kanapie i fotelach. W drzwiach najpierw ukazała się czupryna Monte Christo, po nim wszedł mój ojciec i na końcu ojciec Bobera. Nasi rodzice byli już lekko wstawieni, przyrumienieni na twarzach i ogólnie wyglądali jak wujkowie na weselu. Już naprawdę niewiele pamiętam z tego co się działo potem. Zarządzili koniec imprezy, i wszyscy poszliśmy do domu. Kopruchów musieli wynosić i wydaje mi się, ze ktoś potłukł butelki po tym nieszczęsnym winie. Na drugi dzień rano czekało na mnie wielkie kazanie. Rodzice prawili morały o alkoholu, nieodpowiedzialności i przywłaszczeniu cudzych rzeczy. Na nic się zdały moje tłumaczenia. Oczywiście nasz klub został zamknięty za nim na dobre się w nim rozgościliśmy. Ojciec Bobera w ramach przeprosin i zadośćuczynienia załatwił Skardze filmu wideo i trochę bimbru. To była najbardziej wyrazista i na pewno niezapomniana zabawa sylwestrowa w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz